niedziela, 30 września 2012

4. Pierwsze odkrycie swojego przeznaczenia...

Szłam za Ryu. który to ciągnął moją rękę jakbym mu miała uciec. Choć to prawda, że ucieczka to pierwsze co mi do głowy przyszło. Niestety wiedziałam, że bez cytonu se nie poradzę, ale jesteśmy wśród ludzi i to jeszcze w stolicy, a kodeks nie pozwala na takie działania. Zaczęłam więc myśleć skąd ten koleś znał zasady kodeksu. Musi być kimś kto jest blisko z tym ich mistrzem. 
-Ne Ryu daj jakiejś informacji na temat tego waszego mistrza- powiedziałam zirytowanym głosem zbuntowanej nastolatki.:D
-"Waszego mistrza"? Czemu tak go nazywasz przecież to tez twój mistrz- powiedział zamiast odpowiedzieć na moje pytanie.
-Idiota bez skrupułów i to bez dwóch zdań- stwierdziłam.
-Dlaczego panienka tak uważa?- zapytał Marco idący po mojej drugiej stronie, ale nie dotykający mnie w ogóle.
-Ponieważ ja nie mam mistrza w formie osoby w dodatku on mnie nigdy niczego nie nauczył więc skąd ten durnowaty pomysł iż ja też mam go tak nazywać- sarkazm w mym głosie powalał.
Ryu stanął totalnie zdziwiony.
-Jak to nie miałaś mistrza za nauczyciela? On powiedział, że już miał okazje cię spotkać i to nawet kilka razy- powiedział zdecydowanym głosem.
-Wierz mi wkręcił cię żebyś z czystym sumieniem mógł mnie złapać i zaprowadzić do niego wiesz- odpowiedziałam najoczywistszą prawdę. Widziałam jego zaskoczenie na twarzy.
-To raczej oczywiste wiesz skoro wiedziałeś o kodeksie powinieneś był też wiedzieć o strukturze oddziaływania na siebie innych "posiadających"-powiedziałam gdy zatrzymaliśmy się nagle na środku ulicy.
-Jak to?- zapytał.
-Głupek- syknęłam w jego stronę na co sie wkurzył. Jednak dalej nic nie mówił tylko czekał na wyjaśnienia.
-Jezu po prostu to jest tak każdy z nas czyli "posiadających" doskonale wie o swoim istnieniu jeśli zbliży się do drugiego na określona odległość ja będąc tu zdążyłam już wyczuć troje innych "posiadających" oprócz mnie samej w dodatku jeśli dojdzie do konfrontacji czyli inaczej wymianie informacji przez przepływający przez nas cyton czyli energię jaką dysponujemy i dowiadujemy sie jakim typem cytonu jesteśmy- powiedziałam szybko i w miarę zrozumiale aby nie wyzywać ich od idiotów.
-Jak już mówiłam wiedziałabym, że ten koleś co go mistrzem nazywacie spotkał się ze mną wcześniej- dodałam po chwili łapania oddechu. Byłam trochę wkurzona, że muszę coś tak oczywistego tłumaczyć, ale po chwili się zreflektowałam. Bo przecież oni nie są tacy jak ja. Posmutniałam na tę myśl.
Chciałabym spotkać kogoś takiego jak ja. Takiego samego. Kogoś kto jak ja potrafi panować na wszystkimi czterema typami i żeby ta osoba wytłumaczyła mi po co ja jestem tutaj. Dlaczego robię to co robię. dlaczego opuściłam rodzinę wiedząc, że ich zranię. Dlaczego jestem tym kim jestem. 
-To wszystko nie ma sensu- powiedziałam na głos.
-Dlaczego?- zapytał Ryu.
-Ponieważ ja sama już nie wiem po co to robię i dlaczego jestem kim jestem, a muszę wrócić do domu, do mojej rodziny w dniu moich siedemnastych urodzin- odpowiedziałam smutnym głosem.
Ryu spojrzał na mnie jakby pytającym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Nie chciał chyba abym się rozkleiła.
-Powiem ci tak, to twoja decyzja, a za swoje decyzje ty sama bierzesz odpowiedzialność więc musisz się z tym pogodzić jednocześnie starając sie znaleźć odpowiedź na nurtujące cię pytania wiesz- wyszeptał to takim głosem jakby sam przez to przechodził. Zrozumiałam w tym momencie, że wiele osób musi się z takimi problemami spotykać nie tylko ja. Ucieszyło mnie troszkę, że on zrozumiał. Nie wiem dlaczego, ale chciałam żeby to właśnie on mnie rozumiał. 
-To co idziemy dalej?- zapytał Marco uśmiechając się szeroko.
-Nie- powiedziałam.
-Jak to? przecież tym bardziej powinnaś iść do mistrza skoro dręczą cię takie problemy- powiedział Ryu ciągnąc mnie w stronę wież zamku.
-Nie ponieważ wiem jak pomóc waszemu mistrzowi, ale nie poświęcę przez to nie winnego życia!-krzyknęłam wyrywając się z uścisku jego ręki.
-No nie bądź taka i chodź spokojnie- powiedział Marco łapiąc moją drugą rękę.
No tak oni nie wiedzą o tym, że ja nie potrzebuję rąk do uwalniania energii cytonu.
-Sshi hi massa- i nagle znaleźliśmy sie w wielkim obłoku chmury, który jak mgła gęstsza od mleka owinęła nas. Dzięki temu zdołałam się uwolnić. Wiem, że złamałam jedno z praw kodeksu "posiadającego", ale nie mogłam pozwolić na to aby ten ich mistrz mnie spotkał.
Nagle przede mną pojawił się Karl z wyciągniętym mieczem. Chyba nie wiedział co robi, bo biegał jak oszalały. Kiedy to zobaczyłam szybko podniosłam ręce do góry i chmura tez się uniosła ukazując wszystko co zasłoniła. 
Niestety za późno. Karl wbiegł na mnie z wyciągniętym mieczem. 
Nagle świat wokół mnie jakby wstrzymał oddech, a wydarzenia postępowały jakby w zwolnionym tępię.
Miecz wbił się w mój brzuch przebijając go na wylot. Poczułam ból. Z moich ust na brodę spłynęła strużka krwi. Ja sama powoli upadłam na kolana podpierając się na drżących rękach. To było bolesne.
Myśli w mej głowie nagle zamieniły się w jedno słowo "boli". 
Boli, boli, boli, boli
-...ha!, ...geha!, Agehaaaaaa!- usłyszałam cichy krzyk i powoli zamykając oczy widziałam biegnącego w moją stronę Ryu i przerażoną twarz Karl'a.
Boli.... ostatnia myśl w mojej głowie zanim straciłam przytomność.

Sshi hi massa- obłok mgielny.
*************************
krótki rozdział ponieważ pisany na szybko
wrzucam teraz ponieważ mój projekt zajmie mi więcej czasu niż myślałam przez to postanowiłem wcześniej napisac rozdział.
buziaki dobre duszki i piszcie co sądzicie.
ps: nie zwracajcie uwagi na błędy już nie warto:P


środa, 26 września 2012

3. Prawda ukryta w naturze...

-Srebrnowłosy motyl- gdy to usłyszałam byłam przerażona. Nie chciałam znów słyszeć tej nazwy.
Szybko mimo galopu konia, zsiadłam i zaczęłam biec w kierunku lasu.
Ukryta wśród drzew wspięłam się na pierwsze jakie mi się udało. Skacząc tak z jednego drzewa na drugie za pomocą cytonu, szybko się przemieszczałam.
"Srebrnowłosy motyl" ten przydomek nadano mi po tym jak w wieku 12-stu lat uratowałam dzieci z płonącego budynku za pomocą ledwo co poznanych nowych cytów. Jakoś sie tak złożyło, że mogłam ich użyć, ale to był totalny przypadek i każdy na moim miejscy by tak zrobił. Później wiele razy gdziekolwiek byłam w jakiś sposób starałam się pomagać i dlatego nadano mi ten przydomek. Niestety w ten sposób zostałam też  raczej osobą znaną co  mi wcale nie pasowało. Szczególnie gdy wiedziałam na jakie niebezpieczeństwo się narażam. Dlatego też ukrywam się i nie pokazuje przed innymi swojej twarzy, a szczególnie włosów. 
Ostatni raz słyszałam te dwa słowa pół roku temu. Podczas jednej z potyczek z "jaszczurami" puściłam mgłę aby móc uciec i wtedy ktoś krzyknął, że jestem srebrnowłosym motylem, bo znam się na energii cytonu i mam srebrne włosy.
Uciec od tego nie jest łatwo jak widzę. Miałam nadzieję, że w stolicy będę miała więcej swobody. Znów będę musiała nosić perukę. Nagle moją nogę oplotła jakaś lina co mnie zwaliło na ziemię.
-Ała- syknęłam gdy uderzyłam o glebę z impetem.
-Mogłaś chociaż wysłuchać co mieliśmy do powiedzenia, a nie od razu uciekać panienko- usłyszałam głos wprawiający w dreszcze całe moje ciało.
-Nie miałam ochoty nawet jeśli to jest coś ważnego- syknęłam przez zęby. Byłam wściekła iż z powodu moich głupich uczuć byłam rozkojarzona przez co nie mogłam się skupić na kontroli cytonu.
-Sprawa jest bardziej poważna niż ci sie wydaje panienko, jednakże zawsze chciałem ci zadać pytanie dlaczego masz w przydomku motyl?- Ryu podniósł mnie i spojrzał mi w oczy zadziornym wzrokiem małego chłopca. Iskierki w jego oczach tańczyły ze szczęścia jakby właśnie zrobił coś niesamowicie ważnego i dobrego.
-Zaczynam się zastanawiać czy wy jesteście idiotami czy tylko udajecie- powiedziałam głośno zręcznie wymijając jego pytanie.
-Czemu tak uważasz?- zapytał Marco.
-Ech wy i wasze przemyślenia Nami de res- delikatnie szepnęłam słowa cytu i nagle tę rójkę oplótł bluszcz. Zawinał się wokół nich tak iż się ruszać zbytnio nie mogli.
-Wy na serio jesteście idiotami żeby nie pomyśleć, że skoro potrafiłam zmrozić tamtych za pomocą energii cytonu co sami widzieliście i dojść do tego iż jestem "posiadającym" i że właśnie w takiej chwili też mogłam użyć cytów, to przecież logiczne co nie- pacnęłam Ryu w nos.
-Słuchaj panienko jeśli nas nie wypuścisz spotka cie surowa kara jak sie w końcu stąd wydostaniemy i wtedy pożałujesz- powiedział Karl. Jakoś mnie to nie zdziwiło. 
-Mam gdzieś wasze prośby i rozkazy ponieważ od samego początku nie miałam ochoty na wspólną wędrówkę to wyście się do mnie dołączyli i gdyby nie to iż byłam z wami pewnie dawno byście leżeli gdzieś w rowie dogorywając resztką sił- byłam bezlitosna w ocenie choć wiedziałam, że pewnie poradziliby sobie beze mnie. 
-Nie jesteśmy kimś kogo możesz tak traktować i musisz nas chociaż wysłuchać tego jestem pewny ponieważ czytałem kodeks "posiadającego"- powiedział Ryu patrząc na mnie triumfalnym wzrokiem.
Noż cholera! A skąd on wie o kodeksie "posiadającego"??
-Dobra tę rundę wygrałeś, ale nie wypuszczę was więc mówcie o co chodzi- odpowiedziałam.
-Chodzi o mistrza "posiadającego" jest ciężko chory- zaczął Ryu spokojnie aczkolwiek lekko zdenerwowany.
-Widzisz zachorował jakiś rok temu na nieznaną chorobę, która ciężko się z nim obchodzi przez co nie może pomagać mieszkańcom kraju jak robił to do tej pory jednakże usłyszał o tobie srebrnowłosym motylu i przez jakiś czas studiował jakieś księgi, po kilku dniach w końcu wyszedł ze swojego gabinetu z uśmiechem i zmęczeniem na twarzy i poprosił o to, aby ktoś sprowadził cię do niego ponieważ dzięki tobie będzie mógł wyzdrowieć- Ryu dokończył i lekko westchnął. Posmutniałam gdy to usłyszałam. Od razu wiedziałam jaka będzie moja odpowiedź na ich prośbę. 
-Wiesz co Ryu powiem ci dwie rzeczy, pierwsza jest tak, że te pnącza same się rozwiną po godzinie, a druga jest taka, że mam na imię Ageha dlatego motyl w przydomku- Ryu spojrzał na mnie ze zrozumieniem.
-Wiesz prawda jest tak iż ja nie mogę pomóc waszemu mistrzowi- powiedziałam na koniec.
-Przepraszam- szybko się odwróciłam i uciekłam w stronę stolicy.
Słyszałam ich krzyki, ale nie byłam w stanie im pomóc nawet jeśli wiem, że to prawda, że jestem jedyną, która może go wyleczyć ponieważ wiem co to za choroba to jednak nie jestem jeszcze w stanie poświęcić czyjegoś życia. To ciężki rodzaj cytu jeden z najgorszych i przez to tak skutecznych.
Nie mogłam im tego zdradzić, ale też nie mogłam się spotkać z mistrzem. On też by wykorzystał fakt mojej dziwnej jak dla mnie zdolności panowania nad wszystkimi rodzajami cytonu i jednocześnie możliwość leczenia, o której wie naprawdę niewiele osób. Jednocześnie zastanowił mnie fakt iż nazywam go mistrzem mimo, że moim mistrzem była właśnie ta wędrówka i ciągła nauka poprzez studiowanie wielu ksiąg i samodzielna praktyka.
-Dlaczego ten ich cały mistrz myślał, że od razu się zgodzę co?- mówiłam do siebie biegnąc wciąż.
Nagle dołączył do mnie Shiro co mnie ucieszyło.
-Witaj Shiro cieszę się, że jesteś!- krzyknęłam do ptaka.
Stanęłam i kruk usiadł mi na ramieniu. Podałam mu jego ulubioną przekąskę i pogłaskałam delikatnie po główce. Zakrakał zadowolony, a ja ruszyłam dalej. W końcu doszłam do bramy wejściowej samej stolicy. Słyszałam ogromny gwar ludzi i zwierząt oraz muzykę.
Wartownicy tylko na mnie spojrzeli i nic nie powiedzieli więc przeszłam obok nich. Oczywiście założyłam perukę. Krótkie brązowe włosy zakrywały szczelnie całą głowę. Twarz na szczęście nie była tak rozpoznawalna więc nie musiałam jej ukrywać. Za pomocą znanych mi już cytów zmieniłam kolor mojego płaszcza z szarego na ciemny zielony. Nie wyróżniałam się z tłumu. Co było bardzo ważne. 
Zaczęłam się rozglądać. Mijałam ludzi kolorowo ubranych, dzieciaki biegające za piłką lub starsze panie idące z koszykami pełnymi zakupów. Kilku mężczyzn, którzy siłowali się na rękę, a rzesze gapiów stawiało kto wygra lub dopingowało swego faworyta.
-Dzień dobry czy kupisz Kwiatka?- usłyszałam głos małej dziewczynki. Spojrzałam na nią i się uśmiechnęłam.
Wyciągnęłam z mojej małej torby kilka miedziaków i podałam jej. Ona szczęśliwa jak niewiadomo co podała mi cały bukiecik Różanego Mechu. Ten kwiatek dość pospolity za granicami stolicy widocznie tutaj był popularny w sprzedaży.
Idąc dalej i trzymając ten bukiecik wyglądałam jak zwykła dziewczyna podobna do każdej innej napotkanej po drodze.
Nagle moim oczom ukazały się dwie wieże królewskiego zamku. Spojrzałam na dłoń i zorientowałam się, że minął już czas działania cytu tych pnączy jakimi oplotłam tamtych. Znak zniknął co oznacza, że niedługo będą w stolicy.
Trza znaleźć jakieś schronienie i pracę. Rozejrzałam się w około i zobaczyłam małą kawiarnie.
Podeszłam do niej i weszłam żeby się dowiedzieć czy może szukają kogoś do pracy.
-Dzień dobry w czym mogę służyć?- usłyszałam piękny dojrzały kobiecy głos. Odwróciłam się i ujrzałam damę o dość krągłych kształtach i pięknym uśmiechu. 
-Dzień dobry ja szukam pracy- powiedziałam cichym spokojnym tonem aby nie wyjść na jakiegoś gbura ze wsi.
-Och przykro mi ja nie potrzebuje nikogo do pracy mam komplet, ale popytaj gdzie indziej może będziesz mieć szczęście- odpowiedziała lekko smutna.
-Dziękuje- ukłoniłam się i wyszłam.
Czułam się jak we śnie. Tyle barwnych budynków i różnorodnych straganów. Ludzie tutaj wyglądali zupełnie inaczej niż gdziekolwiek byłam. Choć na północy kraju też jest dość ogromne miasto to jednak stolica w jakiś sposób się wyróżniała.
-Przepraszam może panienka chce zakupić trochę owoców- usłyszałam pytanie jednego z straganiarzy. Nagle uderzyło mnie to uczucie. "Posiadający" jest gdzieś niedaleko. 
Cholera zapomniałam, że w stolicy może być ich wielu przecież to proste.
Ale ja głupia. Odbiegłam w inną stronę. Skryłam sie w zaułku dwóch budynków o dość ostrych barwach czerwieni i pomarańczy. Spoglądałam na tłumy ludzi przechodzących i starałam sie wyciszyć swoją wewnętrzną energię aby jak najdłużej nie być odnalezioną przez innych "posiadających".
Spojrzałam za siebie i zobaczyłam kilkoro ludzi siedzących przy małym stoliku. Pewnie hazard. To norma więc jakoś mnie to nie zdziwiło.
Natomiast zaraz po tym jak jeden wygrał drugi rzucił się na niego z mieczem. 
Messa de sivoh - i nagle upadli razem na ziemię plątając się w swoich ubraniach. Zaśmiałam się w duchu.
Nagle moją rękę złapała nie kto inny jak sam Ryu.
-Mam cię moja droga panienko Ageho- wyszeptał mi do ucha.
Oż cholera jasna.



Nami de res- ziemiste pnącza
Messa de sivoh- plątający taniec
******************************
hejka to znowu ja z trzecim rozdziałem ale wierzcie mi ciężko mi to trochę wymyślać:D
buziaki i czekam na wasze komentarze:*:*:*...

wtorek, 25 września 2012

2. Odkryta twarz...

Delikatny podmuch wiatru oznajmiał zbliżającą się ulewę. Poczułam te drgania w powietrzu jeszcze zanim ktoś w ogóle pomyślał o czymś takim. Wiatr niósł zapach deszczu i mokrej ziemi. Tak już dla mnie znany.
-Za nie długo sie pogoda nam pogorszy lepiej znajdźmy coś na ochronę- powiedziałam zatrzymując się i nie zwracając na nich uwagę. No, ale trzeba im chociaż tyle powiedzieć. Wcale nie miałam ochoty mimo to postąpiłam słusznie. Spojrzeli po mnie wszyscy po czym się zgodzili.
-Kto dzisiaj gotuje?- zapytał Marc.
-Ja mogę dzisiaj skoro ty wczoraj- od powiedział mu Ryu. Spojrzałam na przystojniaka kocim wzrokiem. Heh... aż mi szkoda się trochę zrobiło ponieważ takich mężczyzn jak on to raczej rzadko spotykałam.
No nic nie poradzę na to iż postanowiłam za wszelką cenę dowiedzieć się kim jestem i zrezygnowałam ze wszystkiego. Jakoś tak nie miałam ochoty wiązać na stałe ponieważ wtedy jakoś tak nie czułabym się wolna ani nie odnalazłabym odpowiedzi na pytania siedząc w domu i gospodarząc.
Widziałam kątem oka jak Karl i Marco rozkładali namiot. Duży z podwójnej warstwy materiału. Aż się zastanowiłam na co im taki duży skoro ich jest trzech. W takim jednym zmieściło się spokojnie pięć osób i to luzem. Ech marnotrawstwo takie moje zdanie.
Usiadłam pod drzewem zakryłam się jeszcze bardziej płaszczem i położyłam otwartą dłoń na ziemi.
Druga spoczywała na rękojeści jednego z mieczy. Czułam galopujące zwierzęta w lesie, które to zmieniały miejsca by udać się na spoczynek. Rozejrzałam się wokół i ujrzałam te trójkę patrzącą na mnie bez słowa.
Choć może bez słowa to nie, bo Marco z nieznanych mi przyczyn odkąd się zdradziłam iż jestem płcią piękną, starał się mi przypodobać za wszelka cenę jednocześnie starał się odkryć moją twarz. Odkryłam to na samym początku więc spokojnie i bez nerwów zręcznie go wymijałam.
-Może panienka dołączy do nas i zje z nami posiłek?- zapytał Marco.
-Dziękuje, ale nie skorzystam przed chwilką zjadłam- powiedziałam machając ręką.
-Jak to?- zdziwili się.
-Nikt nie widział żeby panienka cokolwiek jadła- Marco za wszelką cenę próbował się do mnie zbliżyć abym się odkryła.
Prawdę mówiąc jadłam w czasie drogi małymi kęsami. Nie jadam mięsa. Nie potrafiłabym zabić zwierzęcia, aby je potem zjeść. Jakoś się nie przekonuje do tego choć potrafię w czasie walki z drugim człowiek zranić śmiertelnie. To jednak jest dziwne. Jakbym miała nawet walczyć o życie z dzikiem czy jeleniem to bym go nie zabiła, a człowieka to od razu i bez wahania.
Jestem dziwna naprawdę. Nie odczuwałam także potrzeby jedzenia mięsa. Czasem jadałam ciepłe zupy ale tylko jarzynowe lub z ryby ale z mięsa to nie. 
Jestem już do tego przyzwyczajona więc jakoś mi to nie przeszkadza. 
-Nie przejmujcie się mną i jedzcie ja tymczasem spokojnie się prześpię- powiedziałam i opuściłam głowę aby skupić się na czuwaniu. Musiałam chwilkę odpocząć skoro od trzech dni nie spałam.
-Shiro czuwaj- szepnęłam do kruka siedzącego mi na ramieniu i nie opuszczającego mnie na chwilę nawet, co mnie troszkę zdziwiło. No cóż pierwszy raz od dłuższego czasu wędruję w towarzystwie.
Tego kruka poznałam zaraz na początku mojej wędrówki.
Jakiś miesiąc po tym jak wyszłam z domu znalazłam go ledwo żyjącego pod drzewem. Był jeszcze małym pisklakiem, ale już na tyle opierzonym by zacząć naukę latania. Pewnie z tego powodu leżał na ziemi. 
Powoli przyzwyczajałam go do swojego towarzystwa dając mu od czasu do czasu jedzenie jak robią to ptaki. Żywe robaki lub leśne owoce w zależności od tego co było dostępne.
Szybko wyzdrowiał. Pilnował mnie przez cały czas. Gdy znów mógł zacząć uczyć się latać pomagałam mu jak tylko mogłam. Już po dwóch dniach szybował po niebie. Zniknął mi z oczu na dwa tygodnie. Jednak odnalazł choć do tej pory nie wiem jak to robi. Za każdym razem cieszę się, że do mnie przylatuje nieważne gdzie się znajduje.
Wspomnienia nagle zalały moja głowę. Po prawdzie to nie jest tak, że nie bratam się z innymi podczas podróży, bo mam taki charakter, lub nie znoszę innych ludzi. To nieprawda. Jak miałam 14 lat poznałam Kiko i jego bandę. Byli tacy żywotni i stwarzali wrażenie rodziny. Trzymaliśmy się razem przez pół roku. Razem ze mną wędrowali poprzez kraj, aby zdobyć doświadczenie i jednocześnie szukali swojego miejsca gdzie mogli zostać, aby móc prowadzić normalne życie. Pokochałam ich jak braci. Wiedzieli kim jestem ponieważ powiedziałam im o tym, a oni za akceptowali ten fakt i jakoś nigdy nie wykorzystali. 
Niestety podczas jednej z nocy jakie spędzaliśmy na łonie natury zostaliśmy napadnięci przez "jaszczurów".
Nie udało mi sie ich uratować, a ból po ich stracie był nie do zniesienia. Nie chciałam tego więcej dlatego też po pochowaniu ich postanowiłam nigdy więcej się nie angażować w życie w jakiejś grupie.
Po jakichś kilku godzinach obudził mnie Shiro i wyczuwalny tentet koni. Było ich około czterech.
Wstałam i odwróciłam się twarzą do źródła tych wibracji jakie do mnie doszły.
-Shiro leć- powiedziałam do kruka, a ten tylko zakrakał głośno i odleciał. Obudziło to moich towarzyszy podróży.
-Coś się zbliża- powiedziałam chłodno na co oni się szybko pozbierali i zapakowali ekwipunek.
-Z której strony?- zapytał Ryu podchodząc do mnie. 
-Stamtąd- wskazałam kierunek do którego zmierzaliśmy.
-Ze stolicy, około czterech na koniach, jedzie szybkim galopem w naszą stronę- dodałam po chwili.
-Dobrze, a więc czas abyśmy się schowali ponieważ nikt nie może się dowiedzieć o naszej obecności- dodał Marco. Karl jak zwykle nic nie mówił tylko zrobił to co mu kazano.
-Jasne więc idźcie szybko w kierunku tych drzew jest tam leśna ścieżka migrujących zwierząt prowadzi w tym samym kierunku, w którym idziemy więc będziecie sie mogli spokojnie ukryć i nie będzie trzeba tracić czasu na postój- powiedziałam pokazując w stronę lasu.
-Jak to my a ty?- zapytał Ryu patrząc na mnie poważnie.
-Ja to się martwić nie muszę takimi rzeczami ponieważ od zawsze wędruję sama i świetnie daję sobie radę- powiedziałam aby dał mi spokój.
Nic nie mogli na to poradzić i poszli w kierunki jaki im wskazałam.
Ja w tym czasie poprawiłam tylko płaszcz i ruszyłam. Idać tak spokojnym i pewnym krokiem wyczuwałam tych trzech jak idą tym samym tempem co ja i jednocześnie tamtych czworo jadących bardzo szybko w moim kierunku.
Szliśmy tak juz dziesięć minut gdy moim oczom ukazali się ci, których spodziewaliśmy się ujrzeć.
Konie były zmęczone szybka jazdą, ale nie dane im było odpocząć jak zauważyłam.
-Prrrrr- usłyszałam i zobaczyłam jak się zatrzymali kilka metrów przede mną.
-Kim jesteś?!- usłyszałam to pytanie nie wiem, już który raz w moim życiu i to jeszcze takim tonem jakbym chciała jakiś skarbiec od razu okraść. Ledwo po wstrzymując sie od śmiechu ukłoniłam się jak przystało na młodego pana i pomachałam ręką. Konie stanęły dęba zrzucając swoich panów z siodeł.
Czterech młodych mężczyzn zszokowanych zachowaniem koni na chwilę zamarło.
Podeszłam kilka kroków w ich stronę aby pomóc w razie jakichś nabytych ran lub czegoś podobnego, ale szybko się jednak otrząsnęli i wstali. 
Konie stały spokojnie obok przyglądając się swoim panom.
-A więc jeśli mogę zapytać cię o imię i cel podróży czy będziesz łaskaw od powiedzieć na moją prośbę?- usłyszałam w końcu ton jakim powinien był od początku kierować. Nie znoszę być traktowana jak śmieć tylko dlatego, że się mnie nie zna co nie grrrr.
-Drogi panie jestem zwykłym podróżującym i kieruje się do stolicy w celu nabycia wiedzy w tamtejszych instytucjach naukowych- od powiedziałam grzecznie.
-Rozumiem, a jakże waszmość się nazywa?- ciężko było wymyślec jakieś imię pasujące do człowieka, który może być odebrany jako światły i mądry dlatego też powiedziałam pierwsze jakie mi przyszło do głowy.
-Me imię panie brzmi Rynmei- końcówkę dodałam w ostatnim momencie.
-Ryunmei cóż za niezwykłe imię muszę stwierdzić podobne nosi nasz książę, ale dobrze możesz iść dalej i proszę wybacz nam te zatrzymanie i pytania ostatnio kręcą się tu podejrzani ludzie należący do złej grupy zwanej "Jaszczury"- powiedział już spokojnym tonem.
-Rozumiem i rzeczywiście miałem okazję sie już z nimi spotkać niestety to było jakieś parę mil w tamtą stronę- wskazałam kierunek, z którego właśnie przyszłam.
-Więc drodzy panowie ja się pożegnam i zyczę udanej podróży- powiedział lekko się kłaniając. Odkłonili mi się i poszłam dalej. Jeźdźcy dosiedli swych koni i odjechali dalej. Szłam dalej nie zważając na fakt iż trójka mych towarzyszy wciąż czeka na znak czy moga do mnie dołączyć. A co mnie to obchodzi niech myślą za siebie no. Co ja niańka jestem żeby im mówić co mają robić. 
W końcu się chyba domyślili, że na mnie co liczyć nie i w końcu sami postanowili do mnie dołączyć.
-Jakoś się nie kwapiła panienka do tego aby nam pomóc- usłyszałam cichy szept tuż przy uchu.
-Nie muszę wam chyba mówic co macie robić przecież dziećmi nie jesteście, a ja nie mam zamiaru się z wami bliżej poznawać więc sami decydujcie o tym co robicie ja nie biorę za was żadnej odpowiedzialności- od powiedziałam zimnym tonem.
-Co prawda to prawda, ale póki jesteśmy razem może panienka choć trochę współpracować- znów ten głos jakbym miała się zaraz rozpłynąć. Kurcze ten Ryu jakoś tak dziwnie na mnie oddziaływał. Czułam dreszcze za każdym razem gdy do mnie mówił lub szedł tuż obok mnie.
-Wystarczająco już współpracowałam gdy powiedziałam wam jak możecie sie ukryć tyle wam powinno wystarczyć nie wymagajcie ode mnie niemożliwego- powiedziałam patrząc mu prosto w oczy. Dreszcze raz po raz przebiegały mi po plecach. Gorąco mi się zrobiło gdy ujrzałam ten piękny złoty kolor oczu. 
Jestem idiotką nie powinnam była tego robić. W końcu jeśli on zajmie moje serce to ja będę już na straconej pozycji. Musze się pilnować. 
Nagle naszą drogę zastąpiło kilkunastu jeźdźców na karych koniach.
-Stójcie i oddajcie wszystko co macie śmiecie!- krzyknął jeden z nich.
-Żeby się tak pieklić od początku czyżbyś był na ostatnich nerwach?- zapytałam sarkastycznie.
-Cisza i już oddawać co macie cennego!!- dalej krzyczał.
-Jeśli tak bardzo masz ochotę to może sam z siebie byś po to przyszedł, a nie siedzi se wielki tyłek na biednym koniu i rozkazuje jak władca na tronie- dalej byłam sarkastyczna. Słyszałam ciche szepty moich kompanów abym ich nie prowokowała i żebym się uciszyła, ale zignorowałam ich.
-Bierzcie tych idiotów i zabierzcie im wszystko co cenne!- koleś znów krzyknął jeszcze bardziej zdenerwowany. Kilku zsiadło i podbiegło ku nam. Tylko na to czekałam. Machnęłam nieznacznie ręką w ich kierunku i wszyscy na raz upadli jakby sie o siebie potykając. Na co reszta też zsiadła i zaczęła biec w naszą stronę.
-Kretynów łatwo jest zwabić- szepnęłam. 
Wyciągnęłam ręce przed siebie. Wiedziałam, że bez cytonu sobie nie poradzimy nawet jeśli jesteśmy wszyscy dość dobrymi szermierzami. 
Wzięłam głęboki oddech i wyszeptałam kilka cytów.
-Nessa mi kokoto*- po chwili wypuściłam ze swoich ust strumień mroźnego powierza. Strumień szybko owinął się wokół bandy tych kretynów i lekko ich zmroził. Nie mogli sie ruszyć przez jakiś czas. Wiedziałam, że to ich raczej nie zabije i że po kilku godzinach w końcu będą wolni. 
-Szybko biegnijcie musimy się spieszyć!- krzyknęłam do osłupiałych Marca, Karla I Ryu.
Otrząsnełi sie i wsiedli na swoje konie po czym szybko zaczęli galopować w stronę widocznej już stolicy.
Ja chcąc nie chcąc musiałam skorzystać z wyciągniętej ręki Ryu i dosiadłam się do niego choć moje serce zaczęło walić jak szalone. Zwaliłam to na efekt szybkiego biegu.
Niestety podmuch wiatru zwiał mój kaptur przez co moja twarz i włosy zostały ujawnione światu.
Długie srebrne włosy zaczęły świecić się pierwszych promieniach wstającego właśnie porannego słońca.
-Oż cholera jasna- powiedziałam to głośno na co wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na mnie. Niestety nie udało mi sie zasłonić głowy na czas i wszyscy zdążyli zobaczyć jak wyglądam.
Usłyszałam za to słowa jakich nie słyszałam od dłuższego czasu.
-Srebrno włosy motyl- 
Niech to szlag!- krzyczałam w myślach
Co teraz??

Nessa mi kokoto- mroźny podmuch wiatru
***********************************
A oto mój drugi rozdział oby was nie zanudził:P
Buziaki dobre duszki:*:*:*:*:*:*:*:*...

niedziela, 23 września 2012

1.Pierwsze słowa cytu...

Szłam swobodnie traktem prowadzącym do stolicy. Mijało mnie już dzisiaj kilka wozów, ale nawet jeśli proponowali podwózkę to nie skorzystałam. Nie chciałam zbytnio się spoufalać z innymi ludźmi. Muszę się ukrywać. Na szczęście strój mi na to pozwalał. Długi szary płaszcz ukrywał moją sylwetkę. Kaptur z zapięciami z przodu ukrywał moje srebrne włosy jak i twarz za wyjątkiem oczu. 
Miałam małą torbę, w której trzymałam potrzebne rzeczy. Jestem już w podróży piąty rok. Jeszcze pół roku i wrócę do domu. W końcu. Tęskniłam za moją kochaną rodzinką. Mama pewnie jak zwykle krzątała się w kuchni. Tata na polu lub w lesie. Braciszek już pewnie się ożenił choć nie wiem. Moje dwie młodsze siostry już powinny się uczyć gospodarowania w domu od mamy. 
Ale wróćmy na moment do chwili gdy opuściłam dom. 
To było w dniu moich jedenastych urodzin. Mama opowiedziała mi dzień wcześniej o dniu moich narodzin. Stało się to przy pełni księżyca. Powiedziała, że tego dnia jak leżała i czekała, aż przyjdę na świa,t mały biały motylek wleciał przez okno i usiadł na jej brzuchu. Już wtedy wiedziała jak mi da na imię. Ageha- imię oznaczające motyl w jakimś wschodnim kraju daleko stąd.
Wiedziała też, że urodzę się zdrowa. Motyle przynoszą szczęście, tak mi mówiła, dlatego też nadając mi to imię wierzyła, iż będę szczęśliwym dzieckiem. Też tak myślałam przez wiele lat. Jednakże moja mama ukrywała przede mną mały fakt. Gdy się urodziłam wokół mnie tańczyły iskierki. W ten sposób łatwo można określić, że jestem jednym z niewielu na świecie, zwanym "posiadającym". "Posiadający" to osoby, które mają w sobie energię, którą mogą przekształcać we wszystko co chcą za pomocą słów. 
Tego wszystkiego musiałam się nauczyć sama. Gdy dowiedziałam się o tym wszystkim zaczęłam się zastanawiać kim to ja naprawdę jestem. Postanowiłam więc odejść z domu aby nauczyć się o sobie czegoś więcej. Tak więc gdy w dniu moich urodzin wszyscy już poszli spać. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy jakich wiedziałam, że będę potrzebować i odeszłam bez choćby jednego słowa pożegnania.
Wiedziałam jak bardzo zaboli to moją mamę. Niestety decyzja była trudna, ale właściwa. Obiecałam sobie jednak, że będę im pomagać w jedyny sposób jaki znałam. Raz na jakiś czas wyśle im pieniądze jakie zarobie i list.
Wracając do teraźniejszości. Dotrzymywałam słowa. raz na trzy miesiące wysyłałam im szklankę, którą sama robiłam i ukrywałam tam pieniądze i list za pomocą cytu.
Szłam więc w stronę ostatniego przystanku mojej podróży. Stolica. Wielka metropolia, w której mieściła się największa ilość ludzi. Największy zbiór różnych ras, religii oraz sam władca tego kraju. Zawsze się zastanawiałam jak wygląda ten władca. W ciągu tych lat mojej wędrówki i zwiedzania różnych części kraju dowiedziałam się o władcy, jego rodzinie oraz klejnocie tej krainy zwanym "Posiadającym" mistrzem. 
Mistrz musi być kimś naprawdę ważnym skoro wszyscy o nim wiedzą mimo iż "posiadający" ukrywają się ze swoją tożsamością. 
W czasie tych moich wędrówek spotkałam kilku innych "posiadających". 
Można określić jakim typem "posiadającego" jesteś po tym jaką aurę wyzwalasz. 
Są cztery typy:
  1. Połączony z ziemią- typ ten odpowiada za wszystko co jest związane z ziemią i dzięki niej można wyrabiać wszystkie narzędzie potrzebne człowiekowi na co dzień. Pomaga też podczas upraw rolnych oraz wspomaga leśnictwo i inne takie:)
  2. Połączony z wodą- typ ten odpowiada za wszystko co związane z wodą, może ją zmieniac jak tylko pasuje. może ją zamrozić ulotnić jak parę rozgrzać lub nawet przenieść jak rzekę. 
  3. Połączony z powietrzem- typ ten odpowiada za wszystkie wiatry oraz powietrze, może też sprawić aby chmury na niebie się rozpierzchły lub je zebrać za pomocą wiatrów.
  4. Połączony z ogniem- typ ten odpowiada za wszystko co związane z pożarami lub małymi Iskrami oraz może ugasić pożary lub jej wywołać. 
Ja zawsze się zastanawiam jakim typem cytonu jestem. Niestety w żaden sposób nie byłam w stanie tego odkryć i to iż każdy "posiadający" jakiego spotkałam nie był mi w stanie tego powiedzieć. Martwiłam się tym dlatego też szukałam odpowiedzi w każdej księgarni lub bibliotece jakie spotkałam. To właśnie z ich powodu nigdy nie zostawałam w jednym miejscu na dłużej niż trzy miesiące. 
Idąc tak traktem nagle ujrzałam dwójkę ludzi, którzy byli w niebezpieczeństwie. Zostali napadnięci przez kilku złych "jaszczurów". Od razu ich rozpoznałam ponieważ to nie pierwsze nasze spotkanie. Mieli na kapturach jaszczurki więc wiadomo kto to. Podeszłam do najbliższego drzewa i machnęłam ręką w ich stronę. Upadli na siebie jakby się potykając. Znów machnęłam ręką i potoczyli się w jakimś kierunku nie wiedząc co się właśnie stało. Poczekałam jeszcze chwilę aby napadnięci zdążyli uciec po czym wyszłam z ukrycia. 
Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze chciał ich uratować, ale byłam szybsza. Nagle zza drzew na koniach wyskoczyło troje ludzi z orężem rycerskim. 
-Kim jesteś?- zapytał jeden z nich z kapturem opadającym na bok, zakończonym gwiazdą.
-A ty kim jesteś?- od powiedziałam pytaniem na pytanie ponieważ nie miałam zbytniej ochoty na pogawędkę.
-Jak śmiesz się tak odzywać do wysokiego rangą rycerza jego wysokości!- oburzył się moim zachowaniem. 
-Phi, że też się tak przejąłeś mój drogi- machnęłam ręką i poszłam dalej w kierunku mojego celu.
Koleś z gwiazdą się jeszcze bardziej wkurzył. Zajechał mi drogę więc siłą woli sie powstrzymałam aby nie zrzucić go z konia.
-Pozwól zatem, że zabiorę cię do więzienia za obrazę mojego majestatu- zaśmiałam się na te słowa. Poważnie koleś gadał jak poraniony, a ja nie miałam czasu na takie bzdety. Kto teraz gada w taki sposób. Człowieku na jakim ty świecie żyjesz. Nie ważne. Ominęłam go i poszłam dalej.
Nagle przede mną stanął koleś z kapturem zakończonym sierpem księżyca.
-Proszę wybacz memu towarzyszowi jego dość grubo ciosane maniery, ale czy możesz nam zdradzić kimże to jesteś?- zapytał z lekkim uśmiechem i łagodnym wzrokiem człowieka doświadczonego w obyciu.
Ukłoniłam się.
-Dziękuję za twe miłe słowa panie, ale niestety z pewnych powodów nie mogę waszmościom zdradzić mego imienia- od powiedziałam w tym samym stylu aby żaden z nich nie pomyślał iż nie znam zasad dobrych manier panujących w wyższych sferach.
Trzeci wciąż stał w tym samym miejscu i przyglądał się całej tej sytuacji twarzą bez wyrazu.
Spojrzałam na niego kątem oka i ujrzałam mężczyznę w szerokim i krótkim kapturze podobnym do mojego bez żadnego zakończenia jednakże w kolorze ciemnego fioletu co mnie trochę zdziwiło. Z tego co pamiętam kolor ten jest niezwykle trudno dostępny i jeżeli ktoś go posiada to znaczy, że musi być niezwykle bogaty. Ja miałam ten przywilej tylko dlatego iż sama potrafiłam ten kolor wytworzyć za pomoca mojego cytonu.
Pomyślałam, że musi być kimś ten koleś z twarzą bez wyrazu. Choć przystojny nie powiem.
-A gdzież to się wybierasz towarzyszu być może kierujemy się do tego samego celu co ty?- zapytał znów koleś z sierpem.
-Tyleż to mogę zdradzić gdyż kieruję się do stolicy, a z tego co zdążyły zauważyć moje oczy wy także, ponieważ ubrani jesteście w ten, a nie inny sposób- od powiedziałam jak najgrzeczniej umiałam. Ech te moje potyczki słowne:P
-A więc czy zechcesz towarzyszyć nam w podróży?- usłyszałam pytanie zza moich pleców. Zdziwiłam się tym tembrem głosu. Niski, ciepły męski głos. Poczułam lekkie dreszcze. Koleś ogólnie dość przystojny więc i głos miał niezły. No wiecie mam już 16 lat więc dajcie spokój mogłam się oglądać za chłopakami co nie:P
Moja mama w tym wieku wyszła za mąż za mojego tatę więc ja to już stara panna jestem he he he:D
-Dobrze chętnie się do was przyłącze, ale żeby było jakoś wygodniej mówcie mi Nana, a wy jeśli możecie mi się przedstawić to będę wdzięczna- tym razem zdradziłam im swoją płeć.
Ujrzałam dość zdziwione spojrzenia u każdego z tej dość osobliwej trójki.
-Ależ oczywiście panno Nano ja jestem Marco- powiedział koleś z sierpem- a to moi towarzysze Karl- wskazał na kolesia z gwiazdą- oraz Ryu- to był ten fioletowy kaptur.
Pomyślałam, że nawet jak na nich to wyglądali dość osobliwie. Dla mnie zbytnio rzucali się w oczy, ale nic nie mogłam poradzić. Jako jedyna byłam w tej grupie chyba normalnie ubrana. 
Na szczęście nie powiedziałam jak się nazywam naprawdę i nie ma z nimi żadnego "posiadającego", który by im to powiedział.
No tak zapomniałam wspomnieć iż każdy "posiadający" potrafi wyczuć drugiego "posiadającego" jak i wie o tym kiedy ten kłamie.
Spotkałam sie z tym osobiście więc wiem jakie to ważne aby w groźnych sytuacjach unikać innych "posiadających". 
-Jeśli panienka nie będzie miała nic przeciwko to chętnie podwiozę na swym koniu- powiedział Mark podając mi rękę. 
-Nie dzięki ja sie staram unikać tego typu środków lokomocji i najlepiej mi na własnych nogach- odpowiedziałm kręcąc głową.
Wszyscy zsiedli ze swoich koni i dołączyli do mnie pieszo. Skierowaliśmy się w końcu w stronę stolicy. 
Ogólnie wędrówka wydawała się spokojna, ale wyczuwałam nutkę irytacji ze strony Karla. Nie przejęłam się tym, bo i po co.
-Panienko Nano, a cóż to sprowadza cię do stolicy?- zapytał Mark.
-Biblioteka- odpowiedziałam krótko ponieważ nie chciałam wpadać w trans opowieści mego życia ze szczegółami w tle.
-Och to świetny wybór gdyż bibloteka w stolicy posiada najwięszy zbiór ksiąg oraz pism niż gdzie indziej w naszym kraju- dodał.
-Wierze jednakże w stolicy nie ma wielu dość rzadkich itemów jakie zdążyłam odnaleźć w mniejszych bibloteczkach bądź zbiorach w różnych częściach tego kraju- spojrzałam z uśmiechem ukrytym za maską mego kaptura.
Ryu, który szedł obok mnie z drugiej strony jakby się wzdrygnął na tę wiadomość. Wyczułam od razu poniewaz jestem na to wyczulona na maksa. Musiałam być czujna ze względu na swoje własne bezpieczeństwo. Reszta mnie nie obchodziła. Byłam w stanie zostawić ich gdybym znalazła się w niebezpieczeństwie.
Czułam się dośc niespokojnie już od chwili opuszcze nia mojego poprzedniego miejsca pobytu. 
Miałam tam pracę tancerki, która była dość zarobkowa więc i warta mojego czasu. Tańczyłam dla wielu różnych ludzi na przyjęciach lub bankietach. Zarobiłam dośc sporą sumkę i wysłałam z kolejną szklanką w paczce do domu.
Niestety na jednym z oficjalnych przyjęc jakiś szlachcic postanowił mnie zatrzymać tylko dla siebie i próbował mnie porwać. Na szczęście udało mi się go unikać. W końcu też odeszłam jak zwykle bez słowa pożegnania.
Teraz wiedziałam, że to przez tego cholernego dupka musze się pilnować. Napewno wysłał za mną jakichś swoich parobów aby mnie schwytali i doprowadzili do niego aby mnie uwięził.
Nie dam się tak łatwo, a jak dostane się do stolicy to będzie mi się łatwiej ukryć.
Nagle usłyszałam krzyki. Szybko pobiegłam w stronę zasłyszanych okrzyków i ujrzałam jakąś grupę zbirów na koniach, którzy to szarpali jakies kobiety. Podbiegłam do nich i wyciągnęłam jeden z czterech mieczy jakie posiadam. Walka mieczem musiała należeć do moich umiejętności ponieważ nie zawsze mogłam zdradzać fakt iż jestem kim jestem prawda. 
Zaczęłam walkę z nimi, a po chwili dołączyli do mnie moi tymczasowi towarzysze podróży.
-Świetnie władasz mieczem- usłyszałam Marco.
-Nie gadaj tylko walcz!- krzyknęłam w odpowiedzi.
Szybko się uwinelismy z łotrami i usłyszeliśmy słowa podziękowania od kobiet. Były to praczki, które wracały właśnie z nad rzeki.
Ukłoniłam i odeszłam nie czekając na resztę, która w końcu do mnie doszła, a raczej dobiegła.
Szukałam sposobu aby wywinąc sie od ewentualnych pytań, ale żadne nie padły.
Idąc tak poczułam, że w końcu będę mogła w spokoju dość do celu.
Nagle na moim ramieniu usiadł biały kruk co wystraszyło moich towarzyszy.
Ja tylko pogłaskałam kruka po główce i dałam mu kawałek jego ulubionego jedzenia.
Zakrakał z wdzięczności.
-Nie przejmujcie się proszę Shiro to łagodny ptak więc nie zrobi wam krzywdy, ale jest dziki i czasem znika na kilka dni- powiedziałam spokojnym głosem.
Pokiwali głowami na znak, że zrozumieli i tak w ciszy przerywanej od czasu do czasu cichym pokrakiwaniem Shiro, szliśmy do stolicy. Naszego celu....

cyt-słowa wypowiadane podczas wypuszczania energii przez posiadającego
cyton- energia posiadającego
posiadający- osoba która posiada cyton.
******************************
Hejka to znowu ja z nową opowieścią.
Postanowiłam zmienić trochę mój styl co zapewne będzie czasem zroszone błędami.
Wybaczcie więc i cieszcie się opowieścią:D
Piszcie co sądzicie.
Buziaki dobre duszki:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*...

czwartek, 20 września 2012

(******************)

Jak juz pisałam wcześniej będę pisać następną opowieść, która zupełnie sie będzie różnić od tej.
Mimo to zostaje pod tym adresem i tytułem ponieważ ten tytuł pasuje do tej opowieści tak jak do poprzedniej:D
Kochani proszę was o wsparcie.
Ps: zmienię kolor czcionki żeby było wiadomo że to już drugie opowiadanie:D:D:D:D:D:D:D
Aha nic nie obiecuje ale może kiedyś tam w przyszłości napisze jakiś dopisek do mojej pierwszej opowieści.
Buziaki dla wszystkich dobrych duszków:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*