środa, 26 września 2012

3. Prawda ukryta w naturze...

-Srebrnowłosy motyl- gdy to usłyszałam byłam przerażona. Nie chciałam znów słyszeć tej nazwy.
Szybko mimo galopu konia, zsiadłam i zaczęłam biec w kierunku lasu.
Ukryta wśród drzew wspięłam się na pierwsze jakie mi się udało. Skacząc tak z jednego drzewa na drugie za pomocą cytonu, szybko się przemieszczałam.
"Srebrnowłosy motyl" ten przydomek nadano mi po tym jak w wieku 12-stu lat uratowałam dzieci z płonącego budynku za pomocą ledwo co poznanych nowych cytów. Jakoś sie tak złożyło, że mogłam ich użyć, ale to był totalny przypadek i każdy na moim miejscy by tak zrobił. Później wiele razy gdziekolwiek byłam w jakiś sposób starałam się pomagać i dlatego nadano mi ten przydomek. Niestety w ten sposób zostałam też  raczej osobą znaną co  mi wcale nie pasowało. Szczególnie gdy wiedziałam na jakie niebezpieczeństwo się narażam. Dlatego też ukrywam się i nie pokazuje przed innymi swojej twarzy, a szczególnie włosów. 
Ostatni raz słyszałam te dwa słowa pół roku temu. Podczas jednej z potyczek z "jaszczurami" puściłam mgłę aby móc uciec i wtedy ktoś krzyknął, że jestem srebrnowłosym motylem, bo znam się na energii cytonu i mam srebrne włosy.
Uciec od tego nie jest łatwo jak widzę. Miałam nadzieję, że w stolicy będę miała więcej swobody. Znów będę musiała nosić perukę. Nagle moją nogę oplotła jakaś lina co mnie zwaliło na ziemię.
-Ała- syknęłam gdy uderzyłam o glebę z impetem.
-Mogłaś chociaż wysłuchać co mieliśmy do powiedzenia, a nie od razu uciekać panienko- usłyszałam głos wprawiający w dreszcze całe moje ciało.
-Nie miałam ochoty nawet jeśli to jest coś ważnego- syknęłam przez zęby. Byłam wściekła iż z powodu moich głupich uczuć byłam rozkojarzona przez co nie mogłam się skupić na kontroli cytonu.
-Sprawa jest bardziej poważna niż ci sie wydaje panienko, jednakże zawsze chciałem ci zadać pytanie dlaczego masz w przydomku motyl?- Ryu podniósł mnie i spojrzał mi w oczy zadziornym wzrokiem małego chłopca. Iskierki w jego oczach tańczyły ze szczęścia jakby właśnie zrobił coś niesamowicie ważnego i dobrego.
-Zaczynam się zastanawiać czy wy jesteście idiotami czy tylko udajecie- powiedziałam głośno zręcznie wymijając jego pytanie.
-Czemu tak uważasz?- zapytał Marco.
-Ech wy i wasze przemyślenia Nami de res- delikatnie szepnęłam słowa cytu i nagle tę rójkę oplótł bluszcz. Zawinał się wokół nich tak iż się ruszać zbytnio nie mogli.
-Wy na serio jesteście idiotami żeby nie pomyśleć, że skoro potrafiłam zmrozić tamtych za pomocą energii cytonu co sami widzieliście i dojść do tego iż jestem "posiadającym" i że właśnie w takiej chwili też mogłam użyć cytów, to przecież logiczne co nie- pacnęłam Ryu w nos.
-Słuchaj panienko jeśli nas nie wypuścisz spotka cie surowa kara jak sie w końcu stąd wydostaniemy i wtedy pożałujesz- powiedział Karl. Jakoś mnie to nie zdziwiło. 
-Mam gdzieś wasze prośby i rozkazy ponieważ od samego początku nie miałam ochoty na wspólną wędrówkę to wyście się do mnie dołączyli i gdyby nie to iż byłam z wami pewnie dawno byście leżeli gdzieś w rowie dogorywając resztką sił- byłam bezlitosna w ocenie choć wiedziałam, że pewnie poradziliby sobie beze mnie. 
-Nie jesteśmy kimś kogo możesz tak traktować i musisz nas chociaż wysłuchać tego jestem pewny ponieważ czytałem kodeks "posiadającego"- powiedział Ryu patrząc na mnie triumfalnym wzrokiem.
Noż cholera! A skąd on wie o kodeksie "posiadającego"??
-Dobra tę rundę wygrałeś, ale nie wypuszczę was więc mówcie o co chodzi- odpowiedziałam.
-Chodzi o mistrza "posiadającego" jest ciężko chory- zaczął Ryu spokojnie aczkolwiek lekko zdenerwowany.
-Widzisz zachorował jakiś rok temu na nieznaną chorobę, która ciężko się z nim obchodzi przez co nie może pomagać mieszkańcom kraju jak robił to do tej pory jednakże usłyszał o tobie srebrnowłosym motylu i przez jakiś czas studiował jakieś księgi, po kilku dniach w końcu wyszedł ze swojego gabinetu z uśmiechem i zmęczeniem na twarzy i poprosił o to, aby ktoś sprowadził cię do niego ponieważ dzięki tobie będzie mógł wyzdrowieć- Ryu dokończył i lekko westchnął. Posmutniałam gdy to usłyszałam. Od razu wiedziałam jaka będzie moja odpowiedź na ich prośbę. 
-Wiesz co Ryu powiem ci dwie rzeczy, pierwsza jest tak, że te pnącza same się rozwiną po godzinie, a druga jest taka, że mam na imię Ageha dlatego motyl w przydomku- Ryu spojrzał na mnie ze zrozumieniem.
-Wiesz prawda jest tak iż ja nie mogę pomóc waszemu mistrzowi- powiedziałam na koniec.
-Przepraszam- szybko się odwróciłam i uciekłam w stronę stolicy.
Słyszałam ich krzyki, ale nie byłam w stanie im pomóc nawet jeśli wiem, że to prawda, że jestem jedyną, która może go wyleczyć ponieważ wiem co to za choroba to jednak nie jestem jeszcze w stanie poświęcić czyjegoś życia. To ciężki rodzaj cytu jeden z najgorszych i przez to tak skutecznych.
Nie mogłam im tego zdradzić, ale też nie mogłam się spotkać z mistrzem. On też by wykorzystał fakt mojej dziwnej jak dla mnie zdolności panowania nad wszystkimi rodzajami cytonu i jednocześnie możliwość leczenia, o której wie naprawdę niewiele osób. Jednocześnie zastanowił mnie fakt iż nazywam go mistrzem mimo, że moim mistrzem była właśnie ta wędrówka i ciągła nauka poprzez studiowanie wielu ksiąg i samodzielna praktyka.
-Dlaczego ten ich cały mistrz myślał, że od razu się zgodzę co?- mówiłam do siebie biegnąc wciąż.
Nagle dołączył do mnie Shiro co mnie ucieszyło.
-Witaj Shiro cieszę się, że jesteś!- krzyknęłam do ptaka.
Stanęłam i kruk usiadł mi na ramieniu. Podałam mu jego ulubioną przekąskę i pogłaskałam delikatnie po główce. Zakrakał zadowolony, a ja ruszyłam dalej. W końcu doszłam do bramy wejściowej samej stolicy. Słyszałam ogromny gwar ludzi i zwierząt oraz muzykę.
Wartownicy tylko na mnie spojrzeli i nic nie powiedzieli więc przeszłam obok nich. Oczywiście założyłam perukę. Krótkie brązowe włosy zakrywały szczelnie całą głowę. Twarz na szczęście nie była tak rozpoznawalna więc nie musiałam jej ukrywać. Za pomocą znanych mi już cytów zmieniłam kolor mojego płaszcza z szarego na ciemny zielony. Nie wyróżniałam się z tłumu. Co było bardzo ważne. 
Zaczęłam się rozglądać. Mijałam ludzi kolorowo ubranych, dzieciaki biegające za piłką lub starsze panie idące z koszykami pełnymi zakupów. Kilku mężczyzn, którzy siłowali się na rękę, a rzesze gapiów stawiało kto wygra lub dopingowało swego faworyta.
-Dzień dobry czy kupisz Kwiatka?- usłyszałam głos małej dziewczynki. Spojrzałam na nią i się uśmiechnęłam.
Wyciągnęłam z mojej małej torby kilka miedziaków i podałam jej. Ona szczęśliwa jak niewiadomo co podała mi cały bukiecik Różanego Mechu. Ten kwiatek dość pospolity za granicami stolicy widocznie tutaj był popularny w sprzedaży.
Idąc dalej i trzymając ten bukiecik wyglądałam jak zwykła dziewczyna podobna do każdej innej napotkanej po drodze.
Nagle moim oczom ukazały się dwie wieże królewskiego zamku. Spojrzałam na dłoń i zorientowałam się, że minął już czas działania cytu tych pnączy jakimi oplotłam tamtych. Znak zniknął co oznacza, że niedługo będą w stolicy.
Trza znaleźć jakieś schronienie i pracę. Rozejrzałam się w około i zobaczyłam małą kawiarnie.
Podeszłam do niej i weszłam żeby się dowiedzieć czy może szukają kogoś do pracy.
-Dzień dobry w czym mogę służyć?- usłyszałam piękny dojrzały kobiecy głos. Odwróciłam się i ujrzałam damę o dość krągłych kształtach i pięknym uśmiechu. 
-Dzień dobry ja szukam pracy- powiedziałam cichym spokojnym tonem aby nie wyjść na jakiegoś gbura ze wsi.
-Och przykro mi ja nie potrzebuje nikogo do pracy mam komplet, ale popytaj gdzie indziej może będziesz mieć szczęście- odpowiedziała lekko smutna.
-Dziękuje- ukłoniłam się i wyszłam.
Czułam się jak we śnie. Tyle barwnych budynków i różnorodnych straganów. Ludzie tutaj wyglądali zupełnie inaczej niż gdziekolwiek byłam. Choć na północy kraju też jest dość ogromne miasto to jednak stolica w jakiś sposób się wyróżniała.
-Przepraszam może panienka chce zakupić trochę owoców- usłyszałam pytanie jednego z straganiarzy. Nagle uderzyło mnie to uczucie. "Posiadający" jest gdzieś niedaleko. 
Cholera zapomniałam, że w stolicy może być ich wielu przecież to proste.
Ale ja głupia. Odbiegłam w inną stronę. Skryłam sie w zaułku dwóch budynków o dość ostrych barwach czerwieni i pomarańczy. Spoglądałam na tłumy ludzi przechodzących i starałam sie wyciszyć swoją wewnętrzną energię aby jak najdłużej nie być odnalezioną przez innych "posiadających".
Spojrzałam za siebie i zobaczyłam kilkoro ludzi siedzących przy małym stoliku. Pewnie hazard. To norma więc jakoś mnie to nie zdziwiło.
Natomiast zaraz po tym jak jeden wygrał drugi rzucił się na niego z mieczem. 
Messa de sivoh - i nagle upadli razem na ziemię plątając się w swoich ubraniach. Zaśmiałam się w duchu.
Nagle moją rękę złapała nie kto inny jak sam Ryu.
-Mam cię moja droga panienko Ageho- wyszeptał mi do ucha.
Oż cholera jasna.



Nami de res- ziemiste pnącza
Messa de sivoh- plątający taniec
******************************
hejka to znowu ja z trzecim rozdziałem ale wierzcie mi ciężko mi to trochę wymyślać:D
buziaki i czekam na wasze komentarze:*:*:*...

6 komentarzy:

  1. Zastrzegam sobie że następny rozdział(4) będzie dopiero za tydzień ponieważ mam inny ważny projekt do skończenia:D
    Buziaki:*:*:*:*
    (jak już chcecie bić to nie po twarzy bo bardzo jej potrzebuje:P)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne!! Szkoda że dopiero za tydzień następny... Ale!! Chyba jeszcze raz przeczytam te 3 rozdziały. Bardzo mi się podoba ;D Oby tak dalej i powodzenia w tym innym projektem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam charakterek bohaterki^^ Jest taka kawiaii*_* Poza tym w końcu poznałam jej imię^^ Ageha...cudo!
    Ech...chciałabym napisać coś dłuższego, lecz niestety nie mam weny...zostawiła mnie i poleciała do ciepłych krajów=.=
    Pozdrawiam^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak przy okazji Ageha to po japońsku motyl stąd ten przydomek:D:D:D

      Usuń
    2. ooo! O.o tego nie wiedziałamXD

      Usuń
  4. Łaaa! Dajesz dalej misiek! Dobrze bardzo dobrze się zapowiada! A ja nadal napierdalam w OSU :D

    OdpowiedzUsuń